Wreszcie postanowiłem się zmobilizować i opisać swoją wyprawę do Czarnogóry. To nasz pierwszy taki większy wyjazd. Przygotowania zacząłem już zimą, trzeba było skompletować cały sprzet i fundusze, ale koniec końcem udało się ! jedziemy !
Do rzeczy: wyjazd w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia, startujemy ok 4 rano. Droga do przejścia granicznego w Zwardoniu na Słowacji przebiegła szybko i sprawnie. Na stacji zauważam małą usterkę - mocowanie tłumika się zbuntowało i sobie pękło.Na szczęscie jako że zaczynałem jeździć zabytkiem ,mam sporo kluczy ,części drutów itp. Teraz tłumik wisi na drucie, to musi starczyć jeszcze na pare tys. km.
Na Słowacji małe śniadanie i dalej w kierunku Węgier przez Ziline ,Zvolen az do przejscia granicznego , który straszy pustką i swoim socrealistycznym charakterem:
Przejazd przez Węgry dosyć nudny, bardzo gorąco, wszędzie pełno słoneczników na zmianę z papryką.I za ..uja nie idzie się z nimi dogadać ! Dużo trabantów i fiatów 126p. Bardzo ciekawe znaki drogowe
Celowo omijamy Budapeszt, aby nie tracić zbednego czasu. Na Węgrzech szukamy miejsca na nocleg,wjeżdzamy w boczne drogi aby poszukać ustronnego miejsca na rozbicie namiotu, jedźiemy pare kilometrów przez wioski,jest bardzo cięźko gdy nie ma asfaltu tylko piasek o strukturze pyłu czego ekektem jest kilka niegroźnych gleb. W końcu wjeźdzamy do jakiegoś małego lasu sąsiadującego z polami,wydaje się dosyć bezpiecznie i miło.Pozory jednak mylą.W nocy słychać przebiegającą zwierzynę, różne myśli chodzą po głowie,rano Agnieszka uświadamia mi że w nocy włączył się alarm w motocyklu. O 5 rano budzą nas dziwne dzwięki niczym z kreskówek - okazuje się że służą one do płoszenia ptaków z dala od winorośli których na Wegrzech jest pełno. Cóż takie uroki spania na dziko.
A tutaj słoneczniki :
Nazajutrz docieramy do granicy Serbsko-Węgierskiej w Kelebia tutaj obowiązkowo paszporty, na granicy kupujemy trochę dinarów na wszelki wypadek, okazuję się jednak że na stacjach bezynowych bez problemu zapłacimy kartą.
Tutaj na stacji Lukoil wyraźnie widać że czas zatrzymał się w miejscu wszedzie Łady, Yugo (u nas Zastava), i trochę kaszlaków :
Przejazd przez Serbię przebiega dosyć spokojnie, pełno w Policji we wioskach i to w bardzo dziwnych miejscach, na szczęscie kierowcy sygnalizują długimi o "misiaczkach". Po drodzę zatrzymujemy się aby kupić melona. Starszy człowiek przyjmuje nas bardzo miło, przynosi wodę, pokazuje jak pokroić melona a na pożegnanie wciska nam drugiego melona za friko.
A to serbskie przejście graniczne z Czarnogórą.Ponieważ Czarnogóra oficjalnie odłączyła się dopiero w 2006r. niektóre granice wyglądają bardzo skromnie:
Późnym wieczorem docieramy do miasta Pljevlja.Trochę kręcimy się po mieście w poszkiwaniu noclegu. Jesteśmy masakrycznie zmęczeni, wjeżdzam w jakieś osiedle szeregowców i pytam podpitego gościa o nocleg, wskazuje mi mały hotel dwie ulice dalej. Cena 35E za dwie osoby na początku nas zniechęca ,ale po krótkiej analizie stiwerdzamy że nie mamy sił dalej jechać poza tym standard hotelu jest bardzo wysoki, klima itp. Recepcjonista w ogóle nie rozmawia po angielsku ale jakoś się dogadujemy. Na pożegnanie nie dolicza piwek które wzieliśmy wieczorem do pokoju.Żegnamy się i jedziemy dalej w kierunku Żabljiaka.
Przejeżdzamy przez słynny most nad rzeką Tara:
Kanion rzeki Tara to drugi pod względem wielkości kanion na świecie...jest przepiękny:
Docieramy wreszcie do Zabljaka. Pytamy ludzi o nocleg, ale okazuję się że jest problem z miejscami. Szukamy więc campingu. Na parkingu zauważam dwóch gości na lekkich enduro, intuicja podowiada że na pewno pomogą. Strzał w dziesiątkę ! Mieszkają na campingu i bez chwili zawachania prowadzą nas prosto na camping - cena 5E za dobę za wszystko więc git. Jak się później okaże motocykli bedzie przybywało.Na zdjęciu Mario, Chorwat na stałe mieszkający i pracujący w Hamburgu (zajebisty gość):
Następnego dnia chodzimy po okolicy robiąc rozeznanie wśród lokalnych "atrakcji". Ciekawostką jest pub ze starmi motocyklami w środku - niestety całujemy klamkę gdyż jest w remoncie. Skuszeni zdjęciami obok agencji turystycznej decydujemy się na spływ pontonem wzdłuż rzeki Tara. Nastepnego dnia busem dojezdzamy na miejsce spływu. Po dwóch godzinach jesteśmy spowrotem. Szału nie było ,a i pogoda nie dopisała. Po powrocie jedziemy jeszcze zobaczyć Jezioro Czarne, bardzo ładne miejsce coś jak nasze Morskie Oko, czyli jezioro otoczone górami z tą różnica że porśnięte lasami. Po powrocie na camping spotykamy Polaków którzy wrócili z gór. Po krótkiej konwersacji decydujemy się następnego dnia podjąć próbę zdobycia najwyższego szczytu Bobotov Kok.Dojazd boczną drogą do miejsca z którego bedziemy szli na długo zapadnie nam w pamięci. To właśnie tutaj zrobilismy najciekawsze zdjęcia:
W połowie trasy niestety jesteśmy zmuszeni zawrócić gdyż zaczyna sie mocno chmurzyć. Już przy samym zejściu nawala na nas grad, niezła jazda :] tutaj groźne góry Durmitoru:
Tenerka oczywiście odpala w ulewie która leci nam na łeb. 300 metrów dalej znajdujemy schronisko do którego się niezwłocznie pakujemy. Tam gorąca herbata itp itd. Jeden z Czarnogórców mówi żebym wypił coś konkretnego na rozgrzewkę, tłumacze że jestem motocyklem, ten śmiejąc się odpowiada: " hey it's Montenegro you can drink and drive". Faktycznie większość zmotoryzowanych nie kończy na jednym piwku do obiadu Po powrocie jedziemy do miasta na małe zakupy. Jakaż radość jak widzimy 3 motocykle na polskich blachach Afica Twin,KTM Adventure oraz stara pocziwa XTZ 600 :
Wieczorem pożegnalne ognisko na camingu którego nigdy nie zapomnę, obok siebie siedzieli Chorwaci, Bośniacy, Serbowie, Rumunii, Czesi i Polacy wszyscy w świetnych humorach ,doskonale sie dogadywaliśmy,wszystkich łączyło jedno chęć podróżowania i poznawania czegoś nowego.Potem każdy puszczał w obieg swoją lokalną wódeczkę była więc rakija, bimberek a nawet soplica wiśniowa która nie zdążyła zrobić nawet jednej rundy.Krótkie hasło do wszystkich ,że moja dziewczyna ma właśnie dzisiaj urodziny i po chwili każdy w swoim języku wyśpiewuje 100 lat i podbiega z życzeniami. Na koniec wszyscy tańczyliśmy przy muzyce Bregovica...ehh
Rano szybkie pożegnanie i wymiana telefonów. Wszystkie rzeczy mamy mokre ponieważ w odróżnieniu do naszych humorów pogoda nie rozpieszczała nas przez ostanie dni. Szczęśliwi jedziemy wreszcie nad morze ,a konkretnie do miasta Ulcinj ,najbardziej orientalne ze względu na bliskość z Albanią.
Jedziemy trudną ale piękną trasą wzdłuż jeziora szkoderskiego:
Miasto jakoś mnie nie zachwyca,pełno turystów, duzo śmieci,upał sięgający 40 stopni i cena za beznadziejny camping aż 15 E. Spotykamy tutaj Austriaków, którzy jadą do Grecji oraz Słoweńców jeżdzących po Czarnogórze, wszyscy na KTM Adv 990. Nastepnego dnia decydujemy się zobaczyć chociaż kawałek Albanii. Już na pierwszy rzut oka to kraj wielkich kontrastów z jednej strony wielkie ubustwo,smród i smieci na ulicach na przemian z Marcedesami klasy S i Bawary serii 7. Tutaj każdy jeździ jak chce.Po 5 minutach czuję się jak ryba w wodzie bo wszystkich wymijam i nikt się nie czepia,nawet policjant olewa fakt że robie sobie skróty trawnikami.
Na zdjęciu Albańczyk którego pytamy o drogę:
A tutaj lokalny "servis" skuterów i motocykli i to nie żart bo w środku naprawdę stał skuter w trakcie naprawy
Widok na miasto Szkoder z twierdzy, nazwy za uja nie pamietam:
Wracamy do Ulcinj połazić troche po mieście. Skuszeni zapachami ładujemy się na jakieś lokalne żarcie do restauracji z takim widoczkiem:
Opuszczamy Ulcinj jedziemy na pólnoc do miasta Bar. Jago zabytkowa część Stary Bar jest dosyć ciekawa i w ogóle nie ma ludzi.Łazimy tu i tam kręcąc się jak smród po gaciach.Ponieważ bardziej preferuję widoczki niż zabytki nie będe sie rozpisywał. Tutaj lokalny meczet, bardzo ładny i zadbany:
Cmentarz w tym samym mieście:
Po drodze jedziemy przez wizytówkę Czarnogóry - Św Stefana. To wyspa otoczona murami z zabudowaniami w środku. Znowu całujemy klamkę gdyż podobno jest remont.Podobno bo ktoś inny sugeruję że wyspekupili Rosjanie na własność. W każdym razie cudów na kiju ani waty cukrowej nie było.
Z Buljarycy gdzie mieliśmy camping (polecam camping Maslina ładnie, czysto,cień i 10 E za wszystko) lecimy wreszcie nad zatokę Kotorską. I tu Czarnogóra znowu zaczyna mi się podobać - to słynny ciepły fiord na Adriatyku, czyli woda otoczona wysoki górami - dla mnie wypas. Dzięki temu że nie boje się terenowych wyzwań z całym dobytkiem ładuje się na "3 piętro" campingu dzięki czemu mamy takie widoczki:
Następnego dnia pod wieczór kiedy tempratura staje się znośna walimy prosto do Kotoru oblukać stare miasto. Jest ładnie odrestaurowane i jest na czym zawisić oko.Denerwuje tylko duża ilosc restauracji i sklepów pamiątkami.
Powoli żegnamy się z Czarnogórą , postanawiamy zajrzeć jeszcze do Dubrovnika.Miasto bardzo ładne i ciekawe ale ze wględu na ilość ludzi i turystów na metr kwadratowy szybko jemy pizze i żegnamy to miasto z nadzieją że i na Chorwacje trzeba będzie znaleźć czas ale na pewno nie w sezonie turystycznym ! Ceny na Chorwacji zdecydowanie wyższe niż w Montenegro.
kawałek się cofamy i lecimy na przejście graniczne z Bośnią:
Początkowo jestem spectycznie nastawiony do przejazdu przez ten kraj ale na szczescie pozory mylą. Całą drogę pada wkurzająca mżawka i do tego ten afalt ! Ja ich chromole. Nawet przy 30 na blacie przy mocniejszym wciśnieciu hebla koło się blokuje.Ale nie wymiękam i jade dalej.
Zdarzają się i takie widoki...
...aby później objawiły się takie:
Z Bośni pojechaliśmy znowu kawałek przez Serbie.Tam musieliśmy znaleźć nocleg, nie obyło się bez przygód.Godzina była już nieciekawa jakoś po 21,ciemno. Hotel owszem był ale 40E...szkoda kasy walimy dalej. W obskurnej pijalce pytamy kierownika o spanie,prowadzi nas do swojej chawiry na samą góre do małego pokoju - wyro jest chociaż zalatuje głębokim Gierkiem...no nic bierzemy jest za późno na kombinowanie. Znajduje się nawet miejsce w garażu na motocykl, mimo to włączam alarm i blokadę na tarcze. Idziemy się kąpać i co ? i gówno ! nie ma wody !! Ide do tego jełopa go zjebać, ten lata miota się i w końcu wyjaśnia że kładą nowe rury i czasami nie ma wody.Mówie że gówno mnie to obchodzi ma być woda i to ciepła.Po pół godziny przynosi gar zagotowanej ciepłej wody.Po prowizorycznej kąpieli kładziemy się spać. Nie ma litości ! o 5 wstajemy żeby nadrobić stracony czas w Bośni przez padający deszcz. Motocykl wiernie stoi w garażu cały i zdrowy. Pale maszyne i na pozegnanie robie przegazówke nad jego oknem
Kierujemy się na Węgry,potem już Słowacja ,Czechy (kierunek Cieszyn) i krajowa jedynka, którą wspominam fatalnie ze wzgledu na koleiny i towarzyszący temu deszcz. Jadę cały czas lewym pasem gdzie nie ma kolein i nie zjezdzam na prawy. Po 24 godzinach bez snu i 1200 km jesteśmy w domu. Zamotani jak dzikie węże bez poczucia czasu pijemy zasłużone piwko aby lepiej zasnąć...
Nasz dystans to 4600 km
Spalanie ok 5 litrów (dwie osoby ,3 kufry, tank bag)
Ciekawe że w niektórych krajach Bałkańskich do dziś można kupić benzynę ołowiową,pewnie ze wzgledu na stary park maszynowy :]
Zaliczyłem jedną glebę parkingową - zapomniałem o blokadzie na tarczę.Efekt to rozlane paliwo i peknięta klamka sprzęgła której do dziś nie wymieniłem :]
Wyjazd trwał jakieś 12 dni.
Z awarii najpierw urwane mocowanie tłumika a potem poluzowanie się dźwigni zmiany biegów.
Wydalismy ok 3500 zł na dwie osoby.
Nasz namiot to Fjord Nansen Sierra III - polcam, do tego samopompujące karimaty Cooleman - genialny wynalazek.
Dwie duze butle gazowe Cooleman i do tego malutka kuchenka MSR pocket rocket. Zużyliśmy tylko jedną butlę.
Kufry to Givi E36 oraz E46 z oparciem które moja pasażerka oceniła jako genialne.
Tankbag Louis (dzięki Bartas) - dał rade
Intercom Oxford BikeMike4 - gówno jakich mało ,nie polecam
Przerobiona kanapa Mariomoto - polecam
Deflektor na szybę - również polecam
Relację i wyjazd dedykuję mojej Agnieszce bez której nie byłoby tej wyprawy, dziekuję kochanie !!
to chyba tyle
pozdrawiam i miłej lektury
Edytowane przez Zachar dnia 12.10.2009 23:47
Wygląda na to, że zaliczaliśmy Czarnogórę dokładnie w tym samym czasie, chociaż inną trasą. Zapraszam na krótką relację filmową. Linki do filmików na nowym forum http://new.xtzclub.pl/threads/64-Czarnogóra-Serbia-Rumunia-sierpień-2009